Recenzja filmu

Manu. Bądź sobą! (2019)
Christian Haas
Adam Zdrójkowski
Czesław Mozil

Ptasie kino

Haas i Block opowiadają swoją historię poprawnie, nie bez narracyjnych przebłysków, za to dość niechlujnie. Sekwencje lotu – ptasiego wyścigu czy dramatycznej walki z burzą – nie dorastają może
Standard "ptasiej" animacji wyznaczony w "Legendach sowiego królestwa" obowiązuje chyba do dziś: Zack Snyder pokazał, jak z puchu, piór oraz powietrznych akrobacji zrobić prawdziwą animowaną symfonię. I choć od premiery filmu minęła niemal dekada – czyli całe eony w rozwoju grafiki komputerowej – "Manu! Bądź sobą!" nawet nie próbuje podjąć rękawicy. Wiadomo: niemieccy animatorzy nie mogą równać się na budżet z jednym z największych amerykańskich studiów. Ale "Manu…" to też zupełnie inny film, z innymi priorytetami, innym "targetem" i inną tonacją. Zamiast mrocznego widowiska fantasy mamy ciepłą opowieść ze społecznym podtekstem, zamiast hollywoodzkiej ekstraklasy mamy europejski animowany standard. 


Film Christiana Haasa i Andrei Block nawiązuje do jednego z najsłynniejszych ptasich motywów: brzydkiego kaczątka. Tytułowy Manu jest bowiem jerzykiem, który w wyniku felernego zbiegu okoliczności trafia do mewiego gniazda i zostaje wychowany wśród mew. Przybrani rodzice otaczają go miłością i opieką, ale Manu pozostaje outsiderem. Jakkolwiek bardzo by chciał, nie będzie w stanie dorównać mewim standardom. Zamiast gustować w rybach, preferuje owady. Zamiast szybować, macha skrzydłami. Do tego ma malutki dzióbek i woli raczej unikać wody. Co gorsza, wychowany na "mewę", również między "swoimi" jerzykami nie będzie czuł się u siebie. Poważne sprawy: "Manu…" bierze dorosły dylemat "natura czy kultura" i przepisuje go na animowany język zrozumiały dla maluchów.

Różnice między gatunkami ptaków służą tu bowiem za prostą metaforę "inności" i "naszości". Mewy trzymają się tylko z mewami, szczycą się swoją "mewatowatością" i patrzą z góry na pozostałe ptaki – podobnie jest z jerzykami. Przyjaźń międzygatunkowa? Porozumienie ponad podziałami? Takie rzeczy nie mieszczą się w ich ptasich móżdżkach. Dopiero ktoś wychowany na "pograniczu" – jak Manu – będzie mógł uświadomić sobie (i innym), że wspólnie mogą osiągnąć więcej. Mewy potrafią odstraszać szczury, jerzyki mają "nosa" do pogody – czemu by nie połączyć sił? Przesłanie pozytywne i aktualne – w sam raz na czasy Brexitów i rozmaitych nacjonalizmów, czasy rozłamów i ksenofobii.  


Metafora jednak metaforą, a fabuła – fabułą. Haas i Block opowiadają swoją historię poprawnie, nie bez narracyjnych przebłysków, za to dość niechlujnie. Sekwencje lotu – ptasiego wyścigu czy dramatycznej walki z burzą – nie dorastają może do wspomnianych Snyderowych standardów, ale są odpowiednio dynamiczne i dramatyczne. A sam pomysł, by pokazać narodziny Manu z wnętrza jego jaja, to już przebłysk inscenizacyjnego geniuszu. Gorzej ma się sprawa z architekturą związków przyczynowo-skutkowych, z portretami bohaterów – wszystko jest tu nieco zbyt szkicowe. Dość powiedzieć, że kluczowa motywacja jednej z postaci zostaje wyjaśniona w ostatniej możliwej chwili, jakby twórcy uświadomili sobie, że zapomnieli zbudować wcześniej odpowiedni scenariuszowy fundament. Inna sprawa, że widzowi docelowemu nie będzie to przeszkadzać. 


"Manu…" jest bowiem takim filmem dla dzieci, który nie zdaje "testu rodzica". Nie żeby musiał, ale ostrzegam: dorośli, będziecie się bawić zdecydowanie gorzej niż Wasze pociechy. Gdzieś tam wypatrzycie pewnie aluzję do "Ptaków" Hitchcocka czy do przeboju "Orła cień", rozpoznacie głos dubbingującego jedną z postaci Czesława Mozila. Może rozbawi Was inwencja tłumaczy szpikujących dialogi a to "mordeczką", a to "dzbanem". Zawsze coś? Ja wolałbym sprawniej opowiedzianą historię niż takie odpustowe, równające w dół mrugnięcia okiem. Niezbyt fortunna wydaje mi się też scena, w której jeden z bohaterów mówi o "marnotrawstwie" rozlanego alkoholu. Ale to rzeczy, które dla maluchów pozostaną ekranowym białym szumem. Klasyka: krytyk krytykuje, marząc o kolejnym "WALL-E’em" czy "Zwierzogrodzie", a dziecko na sali kinowej ma frajdę. Czyli filmowego wróbla w garści.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones